sobota, 31 lipca 2010

Operacja Bieszczady 40-latków - tydzień drugi

Dzień ósmy - Ustrzyki Górne

Wnętrze cerkwi
Rawki i pogoń za młodą ekipa wędrowców objawiła się pęcherzami na naszych nogach, tego dnia nawet nie myśleliśmy o tym, żeby gdzieś w góry się wybierać :(
Radek miał coś do załatwienia w Ustrzykach Dolnych, więc załapaliśmy się na wycieczkę samochodową, połączoną z zakupami i zwiedzaniem. Kuśtykając po Ustrzykach Mały ledwo nadążał za Aśką, która miała zaplanowane to co mamy tu zwiedzić.

Kirkut
Rynek, murowana cerkiew grekokatolicka pw. Zaśnięcia Matki Bożej, zabytkowy dworzec kolejowy z 1872r. i budynek XIXw. synagogi - tak mocno przebudowanej, że tubylec nam ja wskazał stojąc 20 metrów od niej.
Tenże tubylec powiedział nam, że jest też niedaleko stary kirkut żydowski, na który też żeśmy się wybrali.
Kirkut ten to obraz nędzy i rozpaczy, nikt się nim chyba nie zajmował od II wojny światowej.Wybraliśmy się też do Muzeum Bieszczadzkiego Parku Narodowego ,ale tam tylko pieczątki przybiliśmy do naszych książeczek GOT.
Asia i Radek
Jak jechaliśmy pierwszego dnia Asia przez okno autokaru wypatrzyła na wystawie sklepu obuwniczego treki i jej zbolałe stopy nie pozwoliły o tym zapomnieć, cena treków była bardzo przystępna lecz w sklepie nie można było płacić kartą,  więc Asia musiała zrezygnować z nowych wygodnych bucików :(

Pychotki z Biedronki
W Biedronce  wyprowiantowaliśmy się na resztę pobytu w Bieszczadach.
W powrotnej drodze Radek stawał przy każdej cerkiewce, żebyśmy mogli je sobie obejrzeć i popstrykać zdjątka. Po powrocie leniuchowanie i obiadokolacja z przysmaków biedronkowych. Na wieczór pobożni sąsiedzi skorzystali z naszego ogniska, okazało się, że bardzo fajnie śpiewali i grali piosenki turystyczne i nie tylko ( będę miał podkład muzyczny pod nasz filmik ).

Dzień dziewiąty - Połonina Wetlińska


Do powrotu coraz mniej czasu a tyle jeszcze przed nami. Nie ma co patrzeć na odciski tylko cisnąc w góry. Na dziś wypadło na Połoninę Wetlińską, bo można do niej dotrzeć na piechotę, a Radkowi nie chcieliśmy już głowy zawracać. W Brzegach Górnych pan z punktu kasowego tak pilnował wejścia na szlak że mysz by się nie prześliznęła, więc zaś wydatek na bilety do parku.


Słoneczko tego dnia nie pomagało w wędrówce, zaś nasza wspinaczka wyglądała jak partyzantka, skokami od cienia do cienia.
 Po drodze było dużo prowizorycznych, stromych, kamiennych schodów, a końca wspinaczki nie widać. Jakieś 200 od szczytu Mały miał wypadek, a raczej jego but. Podeszwa odkleiła się do połowy, a że Mały zabezpieczony na każdą okazję związał podeszwę do buta za pomocą drutu z zestawu przetrwania.

W końcu dotarliśmy do Chatki Puchatka  na szczycie połoniny, gdzie Asia skusiła się na pyszny żurek, a Mały poprawiał drutowanie buta, żeby na koniec dnia boso nie wracać. Po odpoczynku ruszyliśmy grzbietem połoniny przez Hasiakowa Skałę (1228m n.p.m.), Srebrzystą Przełęcz z której był widok na Roh, a który nie jest udostępniony.

Jeszcze tylko jedna górka, Osadzki Wierch (1253 m n.p.m.) i potem z górki. Przez cały czas podziwialiśmy przepiękne widoki, aż dotarliśmy do Przełęczy Orłowicza gdzie wyrósł przed nami Smerek. Sił i czasu już zostało mało, wiec postanowiliśmy zejść w kierunku Wetliny, a na Smerek jeszcze kiedyś przyjdzie czas. Z Wetliny do Brzegów busikiem, choć był kłopot, bo mało turystów jechało w tamtą stronę i załapaliśmy się na kurs powrotny kierowcy.
W Brzegach Asia stwierdziła, że dalej nie idzie i dogadała się z panem z punktu kasowego, że jak skończy pracę to nas podrzuci. Po krótkiej rozmowie, okazało się, że pan z punktu mieszkał kiedyś w Gdyni. Zanim jednak pan skończył pracę podjechał nasz znajomy busik :)

Dzień dziesiąty - Tarnica

Połonina nas trochę wykończyła, ale cóż, czasu mało dziś TARNICA. Dzień zapowiada się pięknie. Skorzystaliśmy z podwózki do Ustrzyk Górnych, potem PKS-em do Wołosatego i ruszamy w drogę. Miła Pani w punkcie kasowym potraktowała nas ulgowo i dostaliśmy mapkę atrakcji na trasie(nareszcie gratis jakiś). Początkowo droga bardzo laitowa, długo, długo bez wysiłku po prostej.

Nadszedł jednak moment na wspinaczkę, ale i tak Tarnica okazała się wyjątkowo łatwa w podejściu. Nie taki diabeł straszny jak go malują. Niestety szczyt zakorkowany można rzec, full luda i jakieś Oazy, kolonie uff. Niebo piękne, w krzyżu Tarnicy odbija sie słońce, a tuż obok Bukowe Berdo grzmi i straszy burzą. Tuż przed szczytem but Mariusza znów odmówił posłuszeństwa, dobrze, że drucik w piterku czeka na wielkie wyzwania. W drodze powrotnej zostawiając po prawej widok na Krzemień i Bukowe Berdo zeszliśmy Tarniczką i Szerokim Wierchem do Ustrzyk Górnych. Po drodze jednak spotkał nas deszcz, ale na końcówce tuż obok wiaty, więc było się gdzie schować.
Tarnica i Tarniczka

Dzień jedenasty - Solina

Spełniając marzenie Asi i dając odpoczynek naszym nogom po dwóch dniach "wspinaczki" :) pojechaliśmy zobaczyć największą tamę w Polsce w Solinie. Po dwudziestu latach tama się chyba skurczyła bo nie zrobiła na nas takiego wrażenia jak kiedyś. Ilość ludzi i ceny jak na Monciaku w Sopocie, nawet za pieczątkę do książeczek GOT musieliśmy zapłacić 2 zł. Dobrze że mieliśmy plany zwiedzania innych miejsc w rejonie i nie musieliśmy całego dnia spędzić na tym kawale betonu.
Pojechaliśmy więc do wsi Myczkowce, gdzie znajduje się wypasiony ośrodek Caritasu. Południowo-wschodni kraniec Polski fascynuje nie tylko dziewiczą przyrodą, ale również przepięknymi budowlami sakralnymi. Ich małe repliki znajdziemy właśnie w tym ośrodku, jest tam ich ok. 140. Za wejście i oglądanie miniatur trzeba zapłacić 5zł. można też zaopatrzyć się w różne pamiątki. Po zakupie biletów zaraz przy bramie wisi puszka -wpłaty na utrzymanie miniatur, nie mówiąc o puszkarzu, który zbiera datki przy głównej bramie ośrodka (utrzymanie takiego ośrodka sporo kosztuje).
Tutaj także można zwiedzić Ogród Biblijny, który został otwarty w tym roku. Nam udało się wejść od tyłu, więc zaoszczędziliśmy na następnych biletach. Gdy już zapoznaliśmy się z historią chrześcijaństwa (od tyłu) wyruszyliśmy do Leska trochę piechotą , trochę stopem i PKSem.

Mapa Leska w przewodniku nijak się miała do rzeczywistości, wiec żeby gdziekolwiek trafić trzeba było wspomagać się tubylcami. W Lesku pokręciliśmy się po rynku, byliśmy na  największym w Polsce starym kirkucie i przy Synagodze, gdzie teraz znajduje się galeria.
W tym rejonie naszego kraju pozostało jeszcze pełno pomników wybudowanych za czasów PRL, dla milicjantów, żołnierzy armii czerwonej i polskich walczących z UPA, gdzie w innych rejonach Polski dawno zostały usunięte, aby nie przypominać tamtych czasów.
Z Leska wieczorem wracaliśmy do Brzegów Górnych podziwiając po drodze krajobrazy i zachód słońca. W Brzegach nasze szczęście już się skończyło bo po drodze żaden z 7 przejeżdżających samochodów nas nie zabrał na stopa i na stanicę wracaliśmy po ciemku piechotą :(  (czas mieliśmy niezły 5 km - niecała godzinka).

Dzień dwunasty - przygotowanie do pożegnania


Przez cały pobyt pogoda nam dopisywała, a dziś opuściło nas słoneczko, Bieszczady wiedzą, że jutro wyjeżdżamy i płaczą. Dzisiejszy dzień spędziliśmy na leniuchowaniu, pogoda też nie zachęcała do czegokolwiek. Harcerze to co przez tydzień budowali dzisiaj zaczęli rozbierać i powoli przygotowywać się do wyjazdu. My w naszej chatce, w której przygotowywaliśmy i spożywaliśmy posiłki powiesiliśmy tablicę pamiątkową. Mamy nadzieje, że powisi tam jakiś czas i inni turyści też zaczną po sobie zostawiać pamiątki.

Powrót

No i przyszedł dzień powrotu, trzeba było odślimaczyć namiot i spakować cały nasz sprzęt do dwóch plecaków. Autokar po harcerzy miał przyjechać po czternastej, więc załapaliśmy się na darmowy obiadek. Do Przemyśla dojechaliśmy na ostatnią chwilę, a że był remont dworca z całym sprzętem i wyprowiantowaniem musieliśmy przejść jakiej pół kilometra.
Do pociągu akcja "pasztet" - rezerwacja przedziałów bo podróżnych sporo było. W Krakowie przesiadka z 3 godzinną przerwą i 15 pizzami do podziału na wszystkich. Pociąg do Gdyni pusty, oprócz nas i harcerzy do Tczewa jechały 4 osoby, więc można się było wygodnie wyspać. Na miejscu nikt nas nie przywitał, Babcia z Marcinkiem była w Klifie na zakupach , więc przywitaliśmy się sami. Na dworcu ostatni apel, podziękowania i nagrody, ostatni krąg - Czuwaj i do domku.
Podziękowania dla:
-5TDGH-za pomoc w podroży, dzięki której zdecydowaliśmy się na wyjazd
-serwisowi Twoje Bieszczady, dzięki któremu zaplanowaliśmy cały pobyt
-stronie o Survivalu, dzięki której byliśmy przygotowani  na każdą okazję



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz