poniedziałek, 6 września 2010

Spotkanie Bieszczadników - 2 pokolenia

Jak w zeszłym roku tak i teraz Ala z rodzinką zorganizowała u siebie w Tadzinie spotkanie Bieszczadników, jak tak dalej pójdzie będzie to nasza tradycja coroczna. My na miejsce dojechaliśmy trochę wcześniej niż inni goście, bo nie wstąpić do lasów wokół Ali posiadłości to byłby grzech. Na grzybki wybraliśmy się z Jarkiem i Ali mężem Maciejem w roli przewodnika. Jarkowi w końcu spodobało się zbieranie grzybów, bo jako pierwszy zaraz po wejściu do lasu znalazł dwa Prawdziwki :). Około 16.00 zjechała się reszta bandy i zrobiło się nas parę sztuk:
Cała nasza dwudziestka
Ala z Maciejem,Weroniką, Hubertem i Tosią (gospodarze)
Mariola z Wojtkiem i Oskarem (Martyna została w domu, już za stara i jeszcze za młoda na takie imprezy)
Grażyna z Tomaszem i Idalią
Ola (męża w domu zostawiła)
Waldek z Ewą, Moniką i Niną
no i my Asia, Mały, Jarek i Marcin .
Był grill i ognisko, jedzonko palce lizać. Były słodkości i różnego rodzaju trunki. Rogaliki Ali zniknęły w oka mgnieniu. Asia usmażyła nasze muchomorki jadalne i parę osób się na nie skusiło (do dzisiaj ponoć wszyscy żyją)  Dzieciaki wybiegały się na ogrodzie i wyskakały na trampolinie (udźwig trampoliny 150kg. więc nie tylko dzieciaki się wyskakały). Ala odkurzyła swoją gitarę więc były też śpiewy i pląsy przy ognisku. Powspominaliśmy stare czasy, pokazaliśmy  zdjęcia z naszego tegorocznego wyjazdu i w dobrych humorach rozjechaliśmy się do domów.

Do zobaczenia za rok, mamy nadzieję że znowu pobijemy rekord frekwencyjny.
A tyle nas było rok temu :)

sobota, 31 lipca 2010

Operacja Bieszczady 40-latków - tydzień pierwszy

Nasza plakietka
Po dwudziestu latach wybraliśmy się w podróż wspomnień.
Pierwszy raz  w Biesach i czadach byliśmy 1986 roku, w ramach HARCERSKIEJ OPERACJI B-40 na stanicy chorągwi gdańskiej ZHP w miejscowości Nasiczne.Link do strony stanicy
W to miejsce z harcerzami wracaliśmy tam  jeszcze 3 razy ('87 '88 '89). Za pracę na rzecz Bieszczad otrzymaliśmy medal "Zasłużony Bieszczadom", który teraz jest wart tyle zeszłoroczny śnieg. Wróciliśmy tam jeszcze rok później z gronem znajomych na tzw. hotelik - czyli pole namiotowe na terenie stanicy.
Tęskniliśmy za tym miejscem szczególnie, gdyż tam zaczęło się nasze wspólne życie. Wspominaliśmy gwiezdne noce, dłonie i usta czarne od jagód, wędrówki po górach i cudowne chwile młodości.
No i w końcu spełniły się nasze marzenia i tęsknoty. Tam czas jakby się w miejscu zatrzymał - cisza, spokój, czas płynący wolno przez palce - nie to co w mieście, wieczny pośpiech, brak czasu i zawrotne tempo życia.
Nasiczne to wieś, w której można odpocząć od cywilizacji , żadna sieć komórkowa nie ma tam zasięgu, PKS jeździ tylko raz dziennie (6.35) i  nie ma sklepu (choć kiedyś był), teraz za to jest sklep obwoźny (co drugi dzień ok. 15.00). Na stanicy harcerskiej jest pole namiotowe , no i Nasiczne jest dobrym punktem wypadowym na wycieczki w góry. Na stanicy oprócz zakwaterowania na hoteliku można tanim kosztem wykupić wyżywienie, więc brak sklepu nie jest problemem , choć można wracając z wypadów w góry po drodze kupić prowiant i tak jak my delektować się daniami prosto z ogniska (mniam-mniam) :) Dość już reklamy tego uroczego miejsca.
Doba podroży z Gdyni była wyczerpująca. Jak zwykle Bieszczady przywitały nas deszczem. Po rozbiciu namiotu i wstępnym wypakowaniu, zrobiliśmy mały rekonesans po stanicy i wsi szukając dawnych wspomnień.
Dzień drugi - Dwernik-Kamień
Panorama z Dwernik-Kamień

Na szczycie Dwernik-Kamień
Zza szczytów wstało słoneczko, które już nie opuściło nas, aż do przedednia wyjazdu (oczywiście tylko za dnia), więc wybraliśmy się zdobyć pierwszy szczyt bieszczadzki po tylu latach:Dwernik-Kamień (1004m n.p.m.) zwanym w przewodnikach Górą konesera. Ćwiczenie tylko palca na pilocie w domu i prażące słońce dało nam w kość, ale było warto. Widok z tej góry przy sprzyjających warunkach atmosferycznych jest zajefajny. No i wreszcie zasięg - SMS "Witamy na Ukrainie" jedyne 4.90 za min.
Postanowiliśmy za namową Małego zejść szlakiem prowadzącym do wodospadu na potoku Hylaty, szlak okazał się być zamknięty ze względu na zrywkę drzewa, ale dowiedzieliśmy się o tym dopiero na drugim jego końcu.
Wodospad na Hylatym
 Brodzenie prawie po kolana w błocie i rzucanie kłód pod nogi,
aby przejść na druga stronę drogi spływającej błotem prawie Asię wyprowadziło z równowagi. Dzięki temu, że szlak był mało uczęszczany po drodze nazbieraliśmy tyle grzybków, że na 3 dni mieliśmy co jeść. Wodospad "powiedzmy", że był wart tej męczarni. Dalej szlakiem dotarliśmy do Zatwarnicy, gdzie był jeszcze otwarty sklep - Asia zimna Pepsi, Mały zimne piwo :) , drobne zakupy i fartem złapaliśmy okazję - zjeżdżający do bazy PKS  porzucił nas do mostu na Sanie w Dwerniku. Na zwiedzenie ruin wsi Hulskie i Krywe nie starczyło już nam czasu, szkoda :(
Pychotka
Do stanicy z buta zostało nam tylko 6 km. Po drodze mijaliśmy stary kościołek, do którego kiedyś chodziliśmy na msze, nie omieszkaliśmy go też odwiedzić. Nic się nie zmienił tylko drzewa wokół niego urosły. Na kolację jajecznica z  Pieprznikiem jadalnym  smażona na ognisku i nasz przysmak Muchomor czerwonawy, na który załapał się też nasz syn Jarek przebywający w tym samym czasie na obozie harcerskim.

Dzień Trzeci - odpoczynek
Asia- pojechałam z druhem  Radkiem na zakupy, przy okazji zwiedzając wszystkie cerkwie po drodze. Od Radka dowiedziałam się co to Ikonostas , styl bojkowski itp. Na kawie i soczku jabłkowo-miętowym w Ustrzykach Górnych spotkałam koleżankę z pracy, z  którą nie mogliśmy się zmówić przez trzy dni na spotkanie przez brak zasięgu lub inne plany, akurat wracała do Gdyni. (jaki ten świat mały)
Grzybowa Małego
Mały- jak zwykle ( powiedzmy?!) przy garach :)  zupka grzybowa oczywiście gotowana na ognisku i oczekiwanie na powrót żony, bo zakupy coś za długo trwały. Jeszcze małe przemeblowanie w namiocie, przełożenie sypialni z jednej strony namiotu, gdzie ziemia okazała się być pod skosem - co skutkowało całonocną walką z grawitacją i pobudką  na jednej ze ścian sypialni, na drugą stronę,  gdzie podłoże było tak pofałdowane, że jeszcze tydzień po powrocie  nas kręgosłupy bolały. Tak to jest jak namiot rozbija się w dzikiej mięcie i pokrzywach po pas :)
Po obiadku kąpiel w potoku Nasiczniańskim , gdzie woda jaka by nie była pogoda zawsze jest lodowata co przy upałach jest zaletą, po deszczu niestety ogromną wadą (chyba, że ktoś lubi peeling). Potem mała wspinaczka na siodło - Przełęcz nasiczniańska (717m n.p.m.) , skąd są przepiękne widoki na:
Przełęcz Nasiczniańska
południowy-wschód: droga do nie istniejącej wsi Carynskie , Magura Stuposiańska i  najwyższy szcztyt polskich Beskidów wschodnich - Tarnica (1346 m n.p.m)
północny-zachód: zdobyty Dwernik-Kamień (dawniej Holica), Jawornik -tym razem nie zdobyty :(  i część Połoniny Wetlińskiej.
Panorama z siodła
Po powrocie oczywiście kolacyjka z ogniska i podziwianie zachodu słońca, w górach zachodzi inaczej niż u nas.
Dzień czwarty- pierwsza całodzienna wycieczka

Ukrop z nieba leje się, chyba ze 40 c w gardle sucho niech to trafi sz.... żeby chociaż jakieś małe pi.......(Jak to śpiewa EKT z Gdyni), a my wymyśliliśmy sobie wycieczkę na Połoninę Caryńską (1297m n.p.m.). Na połoninę postanowiliśmy wchodzić zielonym szlakiem od strony Koliby, która jest od 2 lat w remoncie. Żeby tam dojść oczywiście trzeba było pokonać Przełęcz Nasiczniańską i drogą przez wieś Caryńskie dojść do Przełęczy Przysłup Caryński (785m n.p.m.). Po drodze zahaczyliśmy o ruiny kaplicy i cmentarza, to jedyne co pozostało po wsi Caryńskie, która po II WŚ została wysiedlona  i zrównana z ziemią.
Chudy i my
Na cmentarzu zaczepił nas turysta który zwrócił uwagę na nasze koszulki z nadrukiem i okazało się że ów turysta to Chudy który był z nami na obozie w 1986r. a także z Małym na kwaterce przed tym obozem (dobrze że zrobiliśmy te koszulki bo pewnie by nas nie zaczepił). Do Koliby doszliśmy już wykończeni przez upał, a"schody" dopiero były przed nami. Po drodze na szczyt zrobiliśmy więcej odpoczynków niż osiemdziesięcioletnia staruszka wchodząca na czwarte piętro z zakupami.
Na Połoninie Caryńskiej
Na szczycie ukazała nam się panorama prawie całych Bieszczad, krótki odpoczynek, parę fotek i udaliśmy się wzdłuż grzbietu w kierunku Brzegów Górnych.
Trasa w dół też nie była zbyt prosta, dobrze że postawili wiatę, sfinansowaną z Ekofunduszu ,w której zrobiliśmy sobie półgodzinny odpoczynek, po którym nie mieliśmy sił aby iść dalej. Lepiej za długo nie odpoczywać, bo potem ciężko ruszyć z miejsca. W Brzegach Górnych natrafiliśmy na resztki cmentarza greko-katolickiego o którym nawet nie mieliśmy pojęcia, choć Mały miesiąc przed wyjazdem zaczął planować nasze wycieczki i miejsca które warto obejrzeć. Z Brzegów do Nasicznego jest ok 5km. których już nie mieliśmy ochoty przejść. Znów nas szczęście nie opuściło bo była tam grupka harcerzy z naszej stanicy i pan z busa za 1.5zł od osoby, zgodził się nas podwieźć. Do VW T4 weszło 25 osób z czego 7 do bagażnika :)
Na miejscu jak zwykle kąpiel w potoku, jedzonko itp. itd.
Dzień piąty- Bieszczadzka ciuchcia
Jedzie bieszczadzka ciuchcia
Sypie, strzela iskrami
Taka, co przed stu laty
Jeździła z traperami
Bucha dym z komina
Bucha dym z komina........
Na ten dzień mieliśmy zaplanowaną przejażdżkę Bieszczadzką ciuchcią, o której marzyliśmy od dawna. Dzień wcześniej umówiliśmy się z druhem Radkiem że nas podwiezie samochodem na przystanek PKS. Rano zanim się zebraliśmy to Radek ledwo zdążył nas dowieźć na stację odjazdu ciuchci w Majdanie, a odjazd był o 13.00 (pół dnia nam rano gdzieś uciekło). Czterogodzinnej podróżny na twardych ławeczkach w dwie strony nie ma co opisywać, ale lepsze to niż na piechotę. Po Carynie przydał się taki kolejowy dzień.
Około godziny 17 byliśmy z powrotem w Majdanie, gdzie Asia wypatrzyła kram z oscypkami (smażone na ognisku pycha) na którym były też marynowane rydze, oczywiście nie oparła zrobieniu tam zakupów.
Z Majdanu do Cisnej  jakieś 3 km na piechotkę, bo nic tam ze środków komunikacji miejskie już nie jeździ.
Z Cisnej do Brzegów Górnych jechaliśmy PKS-em podziwiając szczyty Połoniny Wetlińskiej, którą mamy zamiar zdobyć podczas tego wyjazdu w Bieszczady.
Jak zwykle Brzegi były dla nas szczęśliwe, bo po drodze zabrał nas znajomy Pan Busik, akurat zjeżdżał do domu po pracy (też mieszka w Nasicznem), tym razem skasował po 2 zł od głowy.
W nocy na hoteliku rozbiło namioty parę osób z rowerami, w końcu ktoś oprócz nas, ale szybko okazało się, że to niezbyt udane sąsiedztwo.

Dzień szósty - niedziela leniuchowanie
W potoku
Do obiadu porobiliśmy  trochę zdjęć i pokręciliśmy harcerzy z  drużyny Jarka, nakręciliśmy apel poranny i podniesienie flagi,  im też chcemy zrobić filmik na pamiątkę obozu. Pomoczyliśmy się w potoku i sobie też porobiliśmy akty nad wodospadem.( może nie zupełnie akty bo dużo młodzieży się kąpało)
Jasinia :)
Mały - O 14 znudziło mi się leniuchowanie  i postanowiłem odszukać jaskinie, które są w pobliżu stanicy na jednym ze szczytów przylegających do siodła. Jaskinie te ciężko znaleźć i nigdy nie udało mi się do nich dotrzeć. Czasy się zmieniły i harcerze są lepiej oporządzeni niż my 20 lat temu, więc od drużynowego Jarka pożyczyłem GPS-a, który miał mi ułatwić poszukiwania. Urządzenie to w gęstym lesie i jarach co chwilę traciło zasięg, a dokładność wskazań pozostawiało dużo do życzenia.  Jako stary traper nie omieszkałem wziąć ze sobą przeżytku zwanym kompasem i połączenie techniki z tradycją pozwoliło mi odnaleźć te "dwie dziury w ziemi" czytaj-jaskinie :)
Do stanicy wróciłem o 18 gdzie akurat zaczynała się Msza św. Kiedyś musieliśmy w tajemnicy z ukrytymi mundurami chodzić do kościołka w Dwerniku (4 km.), a teraz ksiądz sam przyjeżdża na miejsce. Po mszy dzień święty się dla nas nie skończył, a wręcz zaczął się tydzień święty, bo na polu namiotowym zameldowała się grupa oazowa z Widawy. Codziennie mieliśmy poranne modlitwy i wieczorne msze, ale towarzystwo okazało się normalne.

Dzień siódmy - w góry z harcerzami

Udało nam się wyciągnąć w góry grupę harcerzy, którzy mieli okazję wymigać się od służby w kuchni. Akurat tego dnia słońce spłatało nam figla, schowało się za niskimi chmurami, co prawda nie padało, ale ciężko się oddychało wchodząc na górę we mgle oraz goniąc młodych, szybkich, ambitnych wędrowników ;-). Dziś padło na Rawki, Małą (1272 m n.p.m.) i Wielką (wg różnych źródeł 1304 lub 1307 m n.p.m.) oraz Krzemieniec(1221 m n.p.m.), gdzie łączą się 3 granice i witają trzej operatorzy komórkowi. Zaczęliśmy swoją wspinaczkę na Przełęczy Wyżniańskiej (855 m n.p.m.). Po drodze zatrzymaliśmy się w bacówce "Pod Małą Rawką", gdzie ekipa harcerska poszukiwała skrzynki geocache i pieczętowaliśmy książeczki GOT-u. W drodze do dzisiejszego celu jeszcze kilka takich puszek  geocache odnaleźli.

Wielka Rawka
Widok ze szczytu okazał się mało atrakcyjny, a raczej w ogóle go nie było. Widoczność na około 3 m, dookoła tylko mgła. Za to w drodze na Krzemieniec było słonecznie, mijaliśmy kolejne słupki graniczne w kolorze biało-czerwonym i żółto-niebieskim, aż dotarliśmy do granitowego obelisku o przekroju trójkąta.
Na każdej ze ścian napis Krzemieniec był w innym języku z godłem trzech państw: Polski, Ukrainy i Słowacji.
Dookoła odpoczywali turyści rozmawiający w odmiennych językach, ale łączyło ich jedno - miłość do wędrówki i Bieszczad. My też tam byliśmy. Wracając rozdzieliliśmy się w Ustrzykach Górnych na dwie grupy, ale wcześniej była słodka niespodzianka: lody z owocami lub gofry z jagodami i bitą śmietaną. Zmęczona grupka 3 dziewczyn i Asi z dh Tomkiem, wracała PKS-em do Brzegów Górnych, a stamtąd do Nasicznego z buta. Silna grupa pomaszerowała do Bereżek, koło Koliby na Przełęcz Caryńską i przez wieś Caryńskie do Przełęczy Nasiczniańskiej i już po ciemku wrócili do Stanicy. Na zakończenie dnia przy wspólnym ognisku dzieliliśmy się gulaszem z kaszą i wspólnym śpiewem.
End part I

Operacja Bieszczady 40-latków - tydzień drugi

Dzień ósmy - Ustrzyki Górne

Wnętrze cerkwi
Rawki i pogoń za młodą ekipa wędrowców objawiła się pęcherzami na naszych nogach, tego dnia nawet nie myśleliśmy o tym, żeby gdzieś w góry się wybierać :(
Radek miał coś do załatwienia w Ustrzykach Dolnych, więc załapaliśmy się na wycieczkę samochodową, połączoną z zakupami i zwiedzaniem. Kuśtykając po Ustrzykach Mały ledwo nadążał za Aśką, która miała zaplanowane to co mamy tu zwiedzić.

Kirkut
Rynek, murowana cerkiew grekokatolicka pw. Zaśnięcia Matki Bożej, zabytkowy dworzec kolejowy z 1872r. i budynek XIXw. synagogi - tak mocno przebudowanej, że tubylec nam ja wskazał stojąc 20 metrów od niej.
Tenże tubylec powiedział nam, że jest też niedaleko stary kirkut żydowski, na który też żeśmy się wybrali.
Kirkut ten to obraz nędzy i rozpaczy, nikt się nim chyba nie zajmował od II wojny światowej.Wybraliśmy się też do Muzeum Bieszczadzkiego Parku Narodowego ,ale tam tylko pieczątki przybiliśmy do naszych książeczek GOT.
Asia i Radek
Jak jechaliśmy pierwszego dnia Asia przez okno autokaru wypatrzyła na wystawie sklepu obuwniczego treki i jej zbolałe stopy nie pozwoliły o tym zapomnieć, cena treków była bardzo przystępna lecz w sklepie nie można było płacić kartą,  więc Asia musiała zrezygnować z nowych wygodnych bucików :(

Pychotki z Biedronki
W Biedronce  wyprowiantowaliśmy się na resztę pobytu w Bieszczadach.
W powrotnej drodze Radek stawał przy każdej cerkiewce, żebyśmy mogli je sobie obejrzeć i popstrykać zdjątka. Po powrocie leniuchowanie i obiadokolacja z przysmaków biedronkowych. Na wieczór pobożni sąsiedzi skorzystali z naszego ogniska, okazało się, że bardzo fajnie śpiewali i grali piosenki turystyczne i nie tylko ( będę miał podkład muzyczny pod nasz filmik ).

Dzień dziewiąty - Połonina Wetlińska


Do powrotu coraz mniej czasu a tyle jeszcze przed nami. Nie ma co patrzeć na odciski tylko cisnąc w góry. Na dziś wypadło na Połoninę Wetlińską, bo można do niej dotrzeć na piechotę, a Radkowi nie chcieliśmy już głowy zawracać. W Brzegach Górnych pan z punktu kasowego tak pilnował wejścia na szlak że mysz by się nie prześliznęła, więc zaś wydatek na bilety do parku.


Słoneczko tego dnia nie pomagało w wędrówce, zaś nasza wspinaczka wyglądała jak partyzantka, skokami od cienia do cienia.
 Po drodze było dużo prowizorycznych, stromych, kamiennych schodów, a końca wspinaczki nie widać. Jakieś 200 od szczytu Mały miał wypadek, a raczej jego but. Podeszwa odkleiła się do połowy, a że Mały zabezpieczony na każdą okazję związał podeszwę do buta za pomocą drutu z zestawu przetrwania.

W końcu dotarliśmy do Chatki Puchatka  na szczycie połoniny, gdzie Asia skusiła się na pyszny żurek, a Mały poprawiał drutowanie buta, żeby na koniec dnia boso nie wracać. Po odpoczynku ruszyliśmy grzbietem połoniny przez Hasiakowa Skałę (1228m n.p.m.), Srebrzystą Przełęcz z której był widok na Roh, a który nie jest udostępniony.

Jeszcze tylko jedna górka, Osadzki Wierch (1253 m n.p.m.) i potem z górki. Przez cały czas podziwialiśmy przepiękne widoki, aż dotarliśmy do Przełęczy Orłowicza gdzie wyrósł przed nami Smerek. Sił i czasu już zostało mało, wiec postanowiliśmy zejść w kierunku Wetliny, a na Smerek jeszcze kiedyś przyjdzie czas. Z Wetliny do Brzegów busikiem, choć był kłopot, bo mało turystów jechało w tamtą stronę i załapaliśmy się na kurs powrotny kierowcy.
W Brzegach Asia stwierdziła, że dalej nie idzie i dogadała się z panem z punktu kasowego, że jak skończy pracę to nas podrzuci. Po krótkiej rozmowie, okazało się, że pan z punktu mieszkał kiedyś w Gdyni. Zanim jednak pan skończył pracę podjechał nasz znajomy busik :)

Dzień dziesiąty - Tarnica

Połonina nas trochę wykończyła, ale cóż, czasu mało dziś TARNICA. Dzień zapowiada się pięknie. Skorzystaliśmy z podwózki do Ustrzyk Górnych, potem PKS-em do Wołosatego i ruszamy w drogę. Miła Pani w punkcie kasowym potraktowała nas ulgowo i dostaliśmy mapkę atrakcji na trasie(nareszcie gratis jakiś). Początkowo droga bardzo laitowa, długo, długo bez wysiłku po prostej.

Nadszedł jednak moment na wspinaczkę, ale i tak Tarnica okazała się wyjątkowo łatwa w podejściu. Nie taki diabeł straszny jak go malują. Niestety szczyt zakorkowany można rzec, full luda i jakieś Oazy, kolonie uff. Niebo piękne, w krzyżu Tarnicy odbija sie słońce, a tuż obok Bukowe Berdo grzmi i straszy burzą. Tuż przed szczytem but Mariusza znów odmówił posłuszeństwa, dobrze, że drucik w piterku czeka na wielkie wyzwania. W drodze powrotnej zostawiając po prawej widok na Krzemień i Bukowe Berdo zeszliśmy Tarniczką i Szerokim Wierchem do Ustrzyk Górnych. Po drodze jednak spotkał nas deszcz, ale na końcówce tuż obok wiaty, więc było się gdzie schować.
Tarnica i Tarniczka

Dzień jedenasty - Solina

Spełniając marzenie Asi i dając odpoczynek naszym nogom po dwóch dniach "wspinaczki" :) pojechaliśmy zobaczyć największą tamę w Polsce w Solinie. Po dwudziestu latach tama się chyba skurczyła bo nie zrobiła na nas takiego wrażenia jak kiedyś. Ilość ludzi i ceny jak na Monciaku w Sopocie, nawet za pieczątkę do książeczek GOT musieliśmy zapłacić 2 zł. Dobrze że mieliśmy plany zwiedzania innych miejsc w rejonie i nie musieliśmy całego dnia spędzić na tym kawale betonu.
Pojechaliśmy więc do wsi Myczkowce, gdzie znajduje się wypasiony ośrodek Caritasu. Południowo-wschodni kraniec Polski fascynuje nie tylko dziewiczą przyrodą, ale również przepięknymi budowlami sakralnymi. Ich małe repliki znajdziemy właśnie w tym ośrodku, jest tam ich ok. 140. Za wejście i oglądanie miniatur trzeba zapłacić 5zł. można też zaopatrzyć się w różne pamiątki. Po zakupie biletów zaraz przy bramie wisi puszka -wpłaty na utrzymanie miniatur, nie mówiąc o puszkarzu, który zbiera datki przy głównej bramie ośrodka (utrzymanie takiego ośrodka sporo kosztuje).
Tutaj także można zwiedzić Ogród Biblijny, który został otwarty w tym roku. Nam udało się wejść od tyłu, więc zaoszczędziliśmy na następnych biletach. Gdy już zapoznaliśmy się z historią chrześcijaństwa (od tyłu) wyruszyliśmy do Leska trochę piechotą , trochę stopem i PKSem.

Mapa Leska w przewodniku nijak się miała do rzeczywistości, wiec żeby gdziekolwiek trafić trzeba było wspomagać się tubylcami. W Lesku pokręciliśmy się po rynku, byliśmy na  największym w Polsce starym kirkucie i przy Synagodze, gdzie teraz znajduje się galeria.
W tym rejonie naszego kraju pozostało jeszcze pełno pomników wybudowanych za czasów PRL, dla milicjantów, żołnierzy armii czerwonej i polskich walczących z UPA, gdzie w innych rejonach Polski dawno zostały usunięte, aby nie przypominać tamtych czasów.
Z Leska wieczorem wracaliśmy do Brzegów Górnych podziwiając po drodze krajobrazy i zachód słońca. W Brzegach nasze szczęście już się skończyło bo po drodze żaden z 7 przejeżdżających samochodów nas nie zabrał na stopa i na stanicę wracaliśmy po ciemku piechotą :(  (czas mieliśmy niezły 5 km - niecała godzinka).

Dzień dwunasty - przygotowanie do pożegnania


Przez cały pobyt pogoda nam dopisywała, a dziś opuściło nas słoneczko, Bieszczady wiedzą, że jutro wyjeżdżamy i płaczą. Dzisiejszy dzień spędziliśmy na leniuchowaniu, pogoda też nie zachęcała do czegokolwiek. Harcerze to co przez tydzień budowali dzisiaj zaczęli rozbierać i powoli przygotowywać się do wyjazdu. My w naszej chatce, w której przygotowywaliśmy i spożywaliśmy posiłki powiesiliśmy tablicę pamiątkową. Mamy nadzieje, że powisi tam jakiś czas i inni turyści też zaczną po sobie zostawiać pamiątki.

Powrót

No i przyszedł dzień powrotu, trzeba było odślimaczyć namiot i spakować cały nasz sprzęt do dwóch plecaków. Autokar po harcerzy miał przyjechać po czternastej, więc załapaliśmy się na darmowy obiadek. Do Przemyśla dojechaliśmy na ostatnią chwilę, a że był remont dworca z całym sprzętem i wyprowiantowaniem musieliśmy przejść jakiej pół kilometra.
Do pociągu akcja "pasztet" - rezerwacja przedziałów bo podróżnych sporo było. W Krakowie przesiadka z 3 godzinną przerwą i 15 pizzami do podziału na wszystkich. Pociąg do Gdyni pusty, oprócz nas i harcerzy do Tczewa jechały 4 osoby, więc można się było wygodnie wyspać. Na miejscu nikt nas nie przywitał, Babcia z Marcinkiem była w Klifie na zakupach , więc przywitaliśmy się sami. Na dworcu ostatni apel, podziękowania i nagrody, ostatni krąg - Czuwaj i do domku.
Podziękowania dla:
-5TDGH-za pomoc w podroży, dzięki której zdecydowaliśmy się na wyjazd
-serwisowi Twoje Bieszczady, dzięki któremu zaplanowaliśmy cały pobyt
-stronie o Survivalu, dzięki której byliśmy przygotowani  na każdą okazję