sobota, 31 lipca 2010

Operacja Bieszczady 40-latków - tydzień pierwszy

Nasza plakietka
Po dwudziestu latach wybraliśmy się w podróż wspomnień.
Pierwszy raz  w Biesach i czadach byliśmy 1986 roku, w ramach HARCERSKIEJ OPERACJI B-40 na stanicy chorągwi gdańskiej ZHP w miejscowości Nasiczne.Link do strony stanicy
W to miejsce z harcerzami wracaliśmy tam  jeszcze 3 razy ('87 '88 '89). Za pracę na rzecz Bieszczad otrzymaliśmy medal "Zasłużony Bieszczadom", który teraz jest wart tyle zeszłoroczny śnieg. Wróciliśmy tam jeszcze rok później z gronem znajomych na tzw. hotelik - czyli pole namiotowe na terenie stanicy.
Tęskniliśmy za tym miejscem szczególnie, gdyż tam zaczęło się nasze wspólne życie. Wspominaliśmy gwiezdne noce, dłonie i usta czarne od jagód, wędrówki po górach i cudowne chwile młodości.
No i w końcu spełniły się nasze marzenia i tęsknoty. Tam czas jakby się w miejscu zatrzymał - cisza, spokój, czas płynący wolno przez palce - nie to co w mieście, wieczny pośpiech, brak czasu i zawrotne tempo życia.
Nasiczne to wieś, w której można odpocząć od cywilizacji , żadna sieć komórkowa nie ma tam zasięgu, PKS jeździ tylko raz dziennie (6.35) i  nie ma sklepu (choć kiedyś był), teraz za to jest sklep obwoźny (co drugi dzień ok. 15.00). Na stanicy harcerskiej jest pole namiotowe , no i Nasiczne jest dobrym punktem wypadowym na wycieczki w góry. Na stanicy oprócz zakwaterowania na hoteliku można tanim kosztem wykupić wyżywienie, więc brak sklepu nie jest problemem , choć można wracając z wypadów w góry po drodze kupić prowiant i tak jak my delektować się daniami prosto z ogniska (mniam-mniam) :) Dość już reklamy tego uroczego miejsca.
Doba podroży z Gdyni była wyczerpująca. Jak zwykle Bieszczady przywitały nas deszczem. Po rozbiciu namiotu i wstępnym wypakowaniu, zrobiliśmy mały rekonesans po stanicy i wsi szukając dawnych wspomnień.
Dzień drugi - Dwernik-Kamień
Panorama z Dwernik-Kamień

Na szczycie Dwernik-Kamień
Zza szczytów wstało słoneczko, które już nie opuściło nas, aż do przedednia wyjazdu (oczywiście tylko za dnia), więc wybraliśmy się zdobyć pierwszy szczyt bieszczadzki po tylu latach:Dwernik-Kamień (1004m n.p.m.) zwanym w przewodnikach Górą konesera. Ćwiczenie tylko palca na pilocie w domu i prażące słońce dało nam w kość, ale było warto. Widok z tej góry przy sprzyjających warunkach atmosferycznych jest zajefajny. No i wreszcie zasięg - SMS "Witamy na Ukrainie" jedyne 4.90 za min.
Postanowiliśmy za namową Małego zejść szlakiem prowadzącym do wodospadu na potoku Hylaty, szlak okazał się być zamknięty ze względu na zrywkę drzewa, ale dowiedzieliśmy się o tym dopiero na drugim jego końcu.
Wodospad na Hylatym
 Brodzenie prawie po kolana w błocie i rzucanie kłód pod nogi,
aby przejść na druga stronę drogi spływającej błotem prawie Asię wyprowadziło z równowagi. Dzięki temu, że szlak był mało uczęszczany po drodze nazbieraliśmy tyle grzybków, że na 3 dni mieliśmy co jeść. Wodospad "powiedzmy", że był wart tej męczarni. Dalej szlakiem dotarliśmy do Zatwarnicy, gdzie był jeszcze otwarty sklep - Asia zimna Pepsi, Mały zimne piwo :) , drobne zakupy i fartem złapaliśmy okazję - zjeżdżający do bazy PKS  porzucił nas do mostu na Sanie w Dwerniku. Na zwiedzenie ruin wsi Hulskie i Krywe nie starczyło już nam czasu, szkoda :(
Pychotka
Do stanicy z buta zostało nam tylko 6 km. Po drodze mijaliśmy stary kościołek, do którego kiedyś chodziliśmy na msze, nie omieszkaliśmy go też odwiedzić. Nic się nie zmienił tylko drzewa wokół niego urosły. Na kolację jajecznica z  Pieprznikiem jadalnym  smażona na ognisku i nasz przysmak Muchomor czerwonawy, na który załapał się też nasz syn Jarek przebywający w tym samym czasie na obozie harcerskim.

Dzień Trzeci - odpoczynek
Asia- pojechałam z druhem  Radkiem na zakupy, przy okazji zwiedzając wszystkie cerkwie po drodze. Od Radka dowiedziałam się co to Ikonostas , styl bojkowski itp. Na kawie i soczku jabłkowo-miętowym w Ustrzykach Górnych spotkałam koleżankę z pracy, z  którą nie mogliśmy się zmówić przez trzy dni na spotkanie przez brak zasięgu lub inne plany, akurat wracała do Gdyni. (jaki ten świat mały)
Grzybowa Małego
Mały- jak zwykle ( powiedzmy?!) przy garach :)  zupka grzybowa oczywiście gotowana na ognisku i oczekiwanie na powrót żony, bo zakupy coś za długo trwały. Jeszcze małe przemeblowanie w namiocie, przełożenie sypialni z jednej strony namiotu, gdzie ziemia okazała się być pod skosem - co skutkowało całonocną walką z grawitacją i pobudką  na jednej ze ścian sypialni, na drugą stronę,  gdzie podłoże było tak pofałdowane, że jeszcze tydzień po powrocie  nas kręgosłupy bolały. Tak to jest jak namiot rozbija się w dzikiej mięcie i pokrzywach po pas :)
Po obiadku kąpiel w potoku Nasiczniańskim , gdzie woda jaka by nie była pogoda zawsze jest lodowata co przy upałach jest zaletą, po deszczu niestety ogromną wadą (chyba, że ktoś lubi peeling). Potem mała wspinaczka na siodło - Przełęcz nasiczniańska (717m n.p.m.) , skąd są przepiękne widoki na:
Przełęcz Nasiczniańska
południowy-wschód: droga do nie istniejącej wsi Carynskie , Magura Stuposiańska i  najwyższy szcztyt polskich Beskidów wschodnich - Tarnica (1346 m n.p.m)
północny-zachód: zdobyty Dwernik-Kamień (dawniej Holica), Jawornik -tym razem nie zdobyty :(  i część Połoniny Wetlińskiej.
Panorama z siodła
Po powrocie oczywiście kolacyjka z ogniska i podziwianie zachodu słońca, w górach zachodzi inaczej niż u nas.
Dzień czwarty- pierwsza całodzienna wycieczka

Ukrop z nieba leje się, chyba ze 40 c w gardle sucho niech to trafi sz.... żeby chociaż jakieś małe pi.......(Jak to śpiewa EKT z Gdyni), a my wymyśliliśmy sobie wycieczkę na Połoninę Caryńską (1297m n.p.m.). Na połoninę postanowiliśmy wchodzić zielonym szlakiem od strony Koliby, która jest od 2 lat w remoncie. Żeby tam dojść oczywiście trzeba było pokonać Przełęcz Nasiczniańską i drogą przez wieś Caryńskie dojść do Przełęczy Przysłup Caryński (785m n.p.m.). Po drodze zahaczyliśmy o ruiny kaplicy i cmentarza, to jedyne co pozostało po wsi Caryńskie, która po II WŚ została wysiedlona  i zrównana z ziemią.
Chudy i my
Na cmentarzu zaczepił nas turysta który zwrócił uwagę na nasze koszulki z nadrukiem i okazało się że ów turysta to Chudy który był z nami na obozie w 1986r. a także z Małym na kwaterce przed tym obozem (dobrze że zrobiliśmy te koszulki bo pewnie by nas nie zaczepił). Do Koliby doszliśmy już wykończeni przez upał, a"schody" dopiero były przed nami. Po drodze na szczyt zrobiliśmy więcej odpoczynków niż osiemdziesięcioletnia staruszka wchodząca na czwarte piętro z zakupami.
Na Połoninie Caryńskiej
Na szczycie ukazała nam się panorama prawie całych Bieszczad, krótki odpoczynek, parę fotek i udaliśmy się wzdłuż grzbietu w kierunku Brzegów Górnych.
Trasa w dół też nie była zbyt prosta, dobrze że postawili wiatę, sfinansowaną z Ekofunduszu ,w której zrobiliśmy sobie półgodzinny odpoczynek, po którym nie mieliśmy sił aby iść dalej. Lepiej za długo nie odpoczywać, bo potem ciężko ruszyć z miejsca. W Brzegach Górnych natrafiliśmy na resztki cmentarza greko-katolickiego o którym nawet nie mieliśmy pojęcia, choć Mały miesiąc przed wyjazdem zaczął planować nasze wycieczki i miejsca które warto obejrzeć. Z Brzegów do Nasicznego jest ok 5km. których już nie mieliśmy ochoty przejść. Znów nas szczęście nie opuściło bo była tam grupka harcerzy z naszej stanicy i pan z busa za 1.5zł od osoby, zgodził się nas podwieźć. Do VW T4 weszło 25 osób z czego 7 do bagażnika :)
Na miejscu jak zwykle kąpiel w potoku, jedzonko itp. itd.
Dzień piąty- Bieszczadzka ciuchcia
Jedzie bieszczadzka ciuchcia
Sypie, strzela iskrami
Taka, co przed stu laty
Jeździła z traperami
Bucha dym z komina
Bucha dym z komina........
Na ten dzień mieliśmy zaplanowaną przejażdżkę Bieszczadzką ciuchcią, o której marzyliśmy od dawna. Dzień wcześniej umówiliśmy się z druhem Radkiem że nas podwiezie samochodem na przystanek PKS. Rano zanim się zebraliśmy to Radek ledwo zdążył nas dowieźć na stację odjazdu ciuchci w Majdanie, a odjazd był o 13.00 (pół dnia nam rano gdzieś uciekło). Czterogodzinnej podróżny na twardych ławeczkach w dwie strony nie ma co opisywać, ale lepsze to niż na piechotę. Po Carynie przydał się taki kolejowy dzień.
Około godziny 17 byliśmy z powrotem w Majdanie, gdzie Asia wypatrzyła kram z oscypkami (smażone na ognisku pycha) na którym były też marynowane rydze, oczywiście nie oparła zrobieniu tam zakupów.
Z Majdanu do Cisnej  jakieś 3 km na piechotkę, bo nic tam ze środków komunikacji miejskie już nie jeździ.
Z Cisnej do Brzegów Górnych jechaliśmy PKS-em podziwiając szczyty Połoniny Wetlińskiej, którą mamy zamiar zdobyć podczas tego wyjazdu w Bieszczady.
Jak zwykle Brzegi były dla nas szczęśliwe, bo po drodze zabrał nas znajomy Pan Busik, akurat zjeżdżał do domu po pracy (też mieszka w Nasicznem), tym razem skasował po 2 zł od głowy.
W nocy na hoteliku rozbiło namioty parę osób z rowerami, w końcu ktoś oprócz nas, ale szybko okazało się, że to niezbyt udane sąsiedztwo.

Dzień szósty - niedziela leniuchowanie
W potoku
Do obiadu porobiliśmy  trochę zdjęć i pokręciliśmy harcerzy z  drużyny Jarka, nakręciliśmy apel poranny i podniesienie flagi,  im też chcemy zrobić filmik na pamiątkę obozu. Pomoczyliśmy się w potoku i sobie też porobiliśmy akty nad wodospadem.( może nie zupełnie akty bo dużo młodzieży się kąpało)
Jasinia :)
Mały - O 14 znudziło mi się leniuchowanie  i postanowiłem odszukać jaskinie, które są w pobliżu stanicy na jednym ze szczytów przylegających do siodła. Jaskinie te ciężko znaleźć i nigdy nie udało mi się do nich dotrzeć. Czasy się zmieniły i harcerze są lepiej oporządzeni niż my 20 lat temu, więc od drużynowego Jarka pożyczyłem GPS-a, który miał mi ułatwić poszukiwania. Urządzenie to w gęstym lesie i jarach co chwilę traciło zasięg, a dokładność wskazań pozostawiało dużo do życzenia.  Jako stary traper nie omieszkałem wziąć ze sobą przeżytku zwanym kompasem i połączenie techniki z tradycją pozwoliło mi odnaleźć te "dwie dziury w ziemi" czytaj-jaskinie :)
Do stanicy wróciłem o 18 gdzie akurat zaczynała się Msza św. Kiedyś musieliśmy w tajemnicy z ukrytymi mundurami chodzić do kościołka w Dwerniku (4 km.), a teraz ksiądz sam przyjeżdża na miejsce. Po mszy dzień święty się dla nas nie skończył, a wręcz zaczął się tydzień święty, bo na polu namiotowym zameldowała się grupa oazowa z Widawy. Codziennie mieliśmy poranne modlitwy i wieczorne msze, ale towarzystwo okazało się normalne.

Dzień siódmy - w góry z harcerzami

Udało nam się wyciągnąć w góry grupę harcerzy, którzy mieli okazję wymigać się od służby w kuchni. Akurat tego dnia słońce spłatało nam figla, schowało się za niskimi chmurami, co prawda nie padało, ale ciężko się oddychało wchodząc na górę we mgle oraz goniąc młodych, szybkich, ambitnych wędrowników ;-). Dziś padło na Rawki, Małą (1272 m n.p.m.) i Wielką (wg różnych źródeł 1304 lub 1307 m n.p.m.) oraz Krzemieniec(1221 m n.p.m.), gdzie łączą się 3 granice i witają trzej operatorzy komórkowi. Zaczęliśmy swoją wspinaczkę na Przełęczy Wyżniańskiej (855 m n.p.m.). Po drodze zatrzymaliśmy się w bacówce "Pod Małą Rawką", gdzie ekipa harcerska poszukiwała skrzynki geocache i pieczętowaliśmy książeczki GOT-u. W drodze do dzisiejszego celu jeszcze kilka takich puszek  geocache odnaleźli.

Wielka Rawka
Widok ze szczytu okazał się mało atrakcyjny, a raczej w ogóle go nie było. Widoczność na około 3 m, dookoła tylko mgła. Za to w drodze na Krzemieniec było słonecznie, mijaliśmy kolejne słupki graniczne w kolorze biało-czerwonym i żółto-niebieskim, aż dotarliśmy do granitowego obelisku o przekroju trójkąta.
Na każdej ze ścian napis Krzemieniec był w innym języku z godłem trzech państw: Polski, Ukrainy i Słowacji.
Dookoła odpoczywali turyści rozmawiający w odmiennych językach, ale łączyło ich jedno - miłość do wędrówki i Bieszczad. My też tam byliśmy. Wracając rozdzieliliśmy się w Ustrzykach Górnych na dwie grupy, ale wcześniej była słodka niespodzianka: lody z owocami lub gofry z jagodami i bitą śmietaną. Zmęczona grupka 3 dziewczyn i Asi z dh Tomkiem, wracała PKS-em do Brzegów Górnych, a stamtąd do Nasicznego z buta. Silna grupa pomaszerowała do Bereżek, koło Koliby na Przełęcz Caryńską i przez wieś Caryńskie do Przełęczy Nasiczniańskiej i już po ciemku wrócili do Stanicy. Na zakończenie dnia przy wspólnym ognisku dzieliliśmy się gulaszem z kaszą i wspólnym śpiewem.
End part I

11 komentarzy:

  1. rewelka Jesiony - najbardziej podobał mi się bociek na dachu zasłaniający się skrzydłami no i fart spotkania z Chudym (nie pamiętam go)
    jeszcze raz powtórzę - zazdroszczę Wam pomysła i wycieczki
    serdecznie pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. aj! wspomnienia wspomnienia, zazdroszczę takiego harcerskiego mieszkania, namioty, jedzenie tylko na ognisko super:) kocham góry

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej to znaczy ze bylismy razem jak Muskel dojezdzal swojego gazika terenowego a w namiocie przy kuchni wszyscy jak stado rzucali sie na drzemy jak przczoly.W bieszczadach dostalenm od Andrzeja i Bogdana w 1988 (to byla moja 3 cia stanica w bieszczadach) Dyplom za zasypywanie siedzen pilotowych (latryny).
    Pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten namiot nazywany był tramwaj :) Muskel zawsze strzelał z rury tym swoim gazikiem.

      Usuń
  4. Jakbym, czytała swoje wspomnienia z lat wczesno-siedemdziesiątych, z tym, że z innego regionu gór: Beskidy i Sudety- o Bieszczadach mogę tylko pomarzyć :)
    Pozdrawiam cieplutko ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciarki mi przeszły po plecach kiedy to czytałem. Boże jak ja tęsknię za tymi miejscami.

    OdpowiedzUsuń
  6. Napisaliście: "...medal "Zasłużony Bieszczadom", który teraz jest wart tyle (co) zeszłoroczny śnieg..." Naprawdę tak uważacie? To po co tam byliście? Przymusu nie było. Uczestniczyłem w operacji Bieszczady 40 cztery razy w latach 1978-81. Z własnej, nieprzymuszonej woli. Niestety piąty raz nie mogłem pojechać. Do dziś odczuwam satysfakcję, że mogłem tam popracować, poznać najpiękniejszy (dla mnie) zakątek w Polsce i mnóstwo wartościowych ludzi. Z wieloma przyjaźnimy się do dziś. Niezależnie jaki był ustrój, jakie czasy. Ważne, że chciało sie coś dla Bieszczadów zrobić. I z sentymentem powracam w moje Bieszczady. I taką też wartość ma dla mnie odznaka "Zasłużonego..." Nie przeliczam tego w kategoriach materialnych. Widziałem ostatnimi czasy zapał młodzieży, ktorą spotkałem na obozie w mojej dawnej stanicy. Pożal się Boże... Pozdrawiam wszystkich Bieszczadników.
    Włodek, dawna stanica Katowicka w Dwerniczku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chodzili nam o to ze nie upowaznia juz do zniżek np na stanicach wartosc sentymentalna nieceniona

      Usuń
    2. Chodzili nam o to ze nie upowaznia juz do zniżek np na stanicach wartosc sentymentalna nieceniona

      Usuń
  7. 57 yr old Paralegal Margit Viollet, hailing from Dauphin enjoys watching movies like "Flight of the Red Balloon (Voyage du ballon rouge, Le)" and Soapmaking. Took a trip to Madriu-Perafita-Claror Valley and drives a Ferrari 250 SWB Berlinetta. dodatkowy odczyt

    OdpowiedzUsuń